aaa4
Dołączył: 12 Mar 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:38, 27 Mar 2018 Temat postu: sdds |
|
|
O stanie moich wladz umyslowych wiele mowi fakt, iz uplynelo pelne dziesiec sekund, nim uprzytomnilem sobie, dlaczego widze, ze wskazowki mego zegarka zielonkawo fosforyzuja. Oczywiscie dlatego, ze bylo ciemno. Ale dlaczego ciemno? Kiedy zasypialem, palily sie wszystkie swiatla. I co mnie obudzilo? Bo ze cos mnie obudzilo, bylem zupelnie pewien. Nie wiem skad. Po prostu czulem, ze nie obudzilem sie sam z siebie, tylko na skutek jakiegos zewnetrznego bodzca. Co to za bodziec i skad sie wzial? Dzwiek albo dotkniecie, nic innego nie wchodzilo w rachube. A cokolwiek to bylo, sprawca pozostawal w salonie. Musial tu byc. Od mego przebudzenia minelo za malo czasu, zeby zdazyl wyjsc. Co wazniejsze, zjezone wlosy na karku mowily mi wyraznie, ze w tym pomieszczeniu przebywa jeszcze ktos, i to ktos wrogo do mnie nastawiony.
Ujalem delikatnie dlonie Mary Stuart, chcac wyswobodzic sie z jej objec. Jeszcze raz odruchowo stawila opor - jej podswiadomosc nie nalezala do takich, co zasypiaja na warcie - ale nie bylem w nastroju do ulegania jakims tam podswiadomosciom. Oderwalem od siebie jej rece, zsunalem sie na podloge, ulozylem ja ostroznie na kanapie, wstalem niezdarnie i przepelzlem na srodek jadalni.
Zastyglem w bezruchu, uczepiony krawedzi stolu dla zachowania rownowagi, i wstrzymawszy niemal oddech zamienilem sie w sluch. Moglem sobie oszczedzic tych zachodow. Od mojego zasniecia pogoda bez watpienia sie polepszyla, wprawdzie nie radykalnie, ale dalo sie to zauwazyc. Jednak nie do tego stopnia, by poprzez swist wiatru, loskot fal, metaliczne jeki i trzeszczenie sedziwych plyt poszycia i nitow "Rozy Poranka" mozna bylo slyszec odglos ukradkowych ruchow.
Blizszy wylacznik swiatla - drugi umieszczono przy wejsciu do pentry stewardow - znajdowal sie przy drzwiach od zawietrznej. Zrobilem krok w tym kierunku i przystanalem. Czy ten ktos, kto znajdowal sie w jadalni, wiedzial juz, ze obudzilem sie i wstalem? Czy jego oczy lepiej widzialy w ciemnosci niz moje, dopiero co otwarte? Czy dostrzegal zarys mojej sylwetki? Czy odgadl, ze w pierwszym odruchu skieruje sie do wylacznika, i czy mial zamiar mi w tym przeszkodzic? W jaki sposob? Czy mogl miec przy sobie bron i jaka? Uswiadomilem sobie, ze moja cala bronia sa dwie gole rece, z ktorych jedna nadal byla tylko bezuzyteczna, bezwladna masa mrowiacych igielek i szpilek. Stalem w miejscu, nie wiedzac, co poczac.
Uslyszalem metaliczny zgrzyt klamki i twarz owionelo mi lodowate powietrze; ten ktos wychodzil z jadalni. Czterema susami dopadlem drzwi, piatym wyskoczylem na poklad i oslepilo mnie razace swiatlo. Zupelnie instynktownie zaslonilem sie prawa reka i natychmiast pozalowalem, ze nie moglem tego zrobic lewa, gdyz wowczas choc troche oslabilbym uderzenie czegos twardego, ciezkiego i bardzo solidnego, co z wielka sila trafilo mnie w szyje. W oczach pociemnialo mi z bolu. Chwycilem sie rozpaczliwie krawedzi drzwi, ale rece mialem jak z waty. Nogi musialem miec jeszcze slabsze, bo choc zachowalem calkowita przytomnosc, zwalilem sie na poklad, jakby mi je kto wytrybowal. Zanim chwilowy paraliz ustapil i, wykorzystujac drzwi jako podpore, zdolalem podciagnawszy sie w gore stanac chwiejnie na nogach, zostalem na pokladzie sam. Nie mialem pojecia, gdzie zniknal napastnik. Byl to zreszta problem czysto akademicki, gdyz nogi ledwie utrzymywaly ciezar mego ciala w jako tako statycznej pozycji. Wszelka mysl o poscigu, biegu, pokonywaniu schodow i drabinek byla wrecz absurdalna.
Czepiajac sie nadal wszystkiego, co mi wpadlo pod reke, cofnalem sie do jadalni, namacalem wylacznik, wlaczylem swiatlo i zamknalem za soba drzwi. Mary Stuart lezala wsparta na lokciu, wierzchem dloni tarla jedno oko, a powieka drugiego opadala jej ciezko, jak u kogos budzacego sie z bardzo glebokiego albo narkotycznego snu. Odwrocilem wzrok, dowloklem sie do stolu kapitana Imrie i opadlem na jego krzeslo. Wzialem ze stojaka butelke whisky. Byla napelniona do polowy. Wpatrywalem sie w nia niewidzacym spojrzeniem przez cale dziesiec dlugich sekund, ktore wydawaly mi sie wiekami, po czym oderwalem od niej wzrok, zeby odszukac szklanke, ktorej uzywal Halliday. Nigdzie jej nie bylo. Mogla spasc na podloge i po turlac sie niemal w kazdym kierunku. Zdjalem z polki przy stole inna szklaneczke, nalalem do mej odrobine szkockiej, wypilem i wrocilem na swoje miejsce. Szyja palila mnie zywym ogniem. Nie moglem ruszyc glowa; jedno porzadne potrzasniecie i pewnie by mi spadla.
-Niech pani nie oddycha przez nos - powiedzialem - a w ogole nie poczuje pani zapachu tego piekielnego napitku. - Unioslem ja do pozycji siedzacej, poprawilem pledy i ubieglem ja, sam dla odmiany otaczajac ja ramionami. - No, juz.
-Co to bylo? Co sie stalo? - spytala cicho, z drzeniem w glosie.
-To tylko drzwi. Wiatr je otworzyl. Musialem je zamknac, to wszystko.
-Ale nie bylo swiatla.
-Bo je zgasilem. Jak tylko pani usnela.
Wyplatala reke spod pledow i delikatnie dotknela mojej szyi.
-Juz ciemnieje - szepnela. - To bedzie ogromny, paskudny siniak. I krwawi. - Dotknalem szyi chusteczka do nosa i stwierdzilem, ze sie nie myli. Wepchnalem chusteczke pod kolnierzyk koszuli i ja tam zostawilem. - Jak to sie stalo? - spytala tym samym szeptem.
-Glupi przypadek. Posliznalem sie na sniegu i rabnalem szyja o sztormowy parapet drzwi. Musze przyznac, ze troche boli.
Nic nie odpowiedziala. Wyplatala druga reke, chwycila obie klapy mojej marynarki, popatrzyla mi w oczy z wyrazem cierpienia na twarzy i oparla czolo na moim ramieniu. Przyszla kolej na moczenie mojego kolnierzyka. Jak na strazniczke - bo tego, ze jej glownym zadaniem bylo nie spuszczac mnie z oka i skutecznie unieruchomic, powoli stawalem sie pewien - zachowywala sie zupelnie niezwykle, ale tez byla najbardziej niezwykla strazniczka, z jaka zdarzylo mi sie zetknac w zyciu. I najmilsza. Doktorze Marlowe, powiedzialem sobie, ta dama wyraznie potrzebuje pocieszenia, a ty jestes tylko czlowiekiem. Dalem swym podejrzeniom wychodne i pogladzilem splatane, pszeniczne wlosy. Tkwilem w przekonaniu - nie pamietam juz, pod jakim wplywem je sobie wyrobilem - ze nic skuteczniej nie uspokaja wzburzonych kobiecych uczuc niz ten wlasnie kojacy gest. Nim minelo kilka sekund, zaczalem zachodzic w glowe, skad ja moglem wytrzasnac te razaco niescisla informacje: Mary Stuart odepchnela mnie nagle i uderzyla dwukrotnie w ramie zacisnieta lewa piescia. Jesli zywilem jeszcze jakies przypuszczenia, ze moze byc istota z labedziego puchu, to w tym momencie natychmiast i ostatecznie ich sie pozbylem.
-Niech pan tego nie robi - zawolala. - Niech pan tego nigdy nie robi!
-W porzadku - odparlem zgodnie. - Juz nigdy tego nie zrobie. Przepraszam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|